lut 25 2006

Bez tytułu


Komentarze: 1

23.02.06 - tłusty czwartek. stan zjedzonych pączków: 4.

24.02.06 - poprawiny. stan zjedzonych pączków: 2

***

Zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?

i był. najpierw nieco nerwowo, strachliwie...

'Muszę się ubrać, jestem jeszcze w piżamie. 8:10?'

potem paranoicznie.

aż w końcu - morze. było tak inaczej, cicho, spokojnie, bezpiecznie. statki, tłumy pod zamkniętym kinem i łabędzie *uparcie, sentymentalnie zwane gałęziami* i żal, że nie mamy dla nich chleba. wyciszyłam się, uspokoiłam.

potem, wchodzenie po ruchomych - nieruchomych - schodach. ciężko było, bo stopnie wysokie, ale udało się^^.

a potem 23 i spacer przez 4 przystanki, bo po co czekać na autobus 7 minut?

kiosk, 2 bilety, 'dzienniki motocyklowe' w gazecie i nieprzyjemny ton kioskiarza. rozmowy o wszystkim i o niczym. o różnicach, podobieństwach, namiętnych kobietach i byłych miłościach.

kolejka. długie szukanie miejsc i moja nieporadność przy zamykaniu drzwi... heh.

i wciąz rozmowy. wysiadamy. i idziemy. jacek placek. piekarnia u graczyka.

kupujemy jeden chleb i proszę sprzedawczynię, by przekroiła go na dwie części. idziemy środkiem chodnika, gryząc olbrzymie pajdy chleba, ludzie to dopiero musieli się dziwić.

i jesteśmy na miejscu! najpierw podziwiamy biżuterię, potem szukamy toalety. i już.

kupujemy bilety, bierzemy ulotki i idziemy na czekoladę. gorącą, przyjemnie parzącą w ręce. siedzimy na dużej czerwonej kanapie, w którą się nieco zapadam, ale co tam. wyciągam olbrzymi słownik, kładę go sobie na kolankach i czytam-tłumaczę ci na głos, jak lu się spowiada i jak miast spowiedzi wolałby się pieprzyć z xabim. ty rysujesz. ślicznie. siedzimy tak ponad godzinę, czekając na seans.

decyduję, że musimy już iść. krótka rozmowa z bileterem, znów toaleta i sala. ciemno. wchodzimy do całkowicie ciemnej sali kinowej. liczę rzędy by znaleźć nasze miejsca. siadamy. wyciągam prawie rozładowaną komórkę i przy jej świetle czytam dalej.

'a wtedy ksiądź rozpiął spodnie'

wcale nie^~. po jakimś czasie spędzonym w absolutnych ciemnościach, włączają światło. wchodzi na salę jakiś facet, a my, jak zwykle, trochę go komentujemy. i dwie staruszki wchodzące po nim. jeszcze przez chwilę czytam ci o grzechach lu, ale potem pasuję, za dużo ludzi, zbyt blisko nas.

film. komentarze. mój łebek na twoim ramieniu, żebyś mnie lepiej słyszała. i... końcówka, na której płaczę. zapala się światło, a ty patrzysz na moje mokre policzki. leciutko chichoczesz, a ja czuję się jak totalnie prawdziwe uke. jak zniewieściały chłopiec. i po raz pierwszy w życiu nie myślę, by zaprzeczyć, by się wykłócać. w tej chwili, dobrze było mi być uke.

wracamy. jeden rzut oka na biżuterię. kolejka. znów poszukiwanie miejsc. gadka o filmie, o wszystkim i o niczym.

pewne małe postanowienie.

a potem pełne zazdrości esemesy. gdzie byłaś, z kim byłaś. i rozładowana komórka całkowicie. no cóż, ta osoba i tak nie chciała byś wiedział z kim byłam.

'niezwykła istota.'

'cieszę się, że cię poznałem.'

...i długie poszukiwania jednego słowa, które w końcu zostało odnalezione.

i wieczór...

swoista samotność, oczekiwanie. rezygnacja i sen.

nawet nie pamiętam co mi się śniło. wczoraj była to sophia loren i juventus, a dziś...? nie wiem.

666zmierzch666 : :
25 lutego 2006, 10:33
Nie wiem co mam napisać.. ale pozostawiam ślad, ze bylam. I przeczytalam.

Dodaj komentarz